sobota, 12 lipca 2014

Recenzja: Wibo, Growing Lashes



Witajcie!

Przychodzę do Was z długo planowanym postem, a mianowicie recenzją głośnego w Internecie produktu – maskarą Wibo Growing Lashes.




Zacznijmy od początku. Do zakupu podeszłam dość sceptycznie, mam chyba najbardziej wrażliwą i alergiczną skórę na świecie, dlatego też ogromnie uważam na to, co kupuję. Kosmetyki muszą być albo antyalergiczne albo z wyższej półki cenowej, ażebym miała pewność, że to, co faktycznie producent napisał w składzie, „znajduje się” w środku. Może to idiotyczne, jednak wolę droższe, sprawdzone produkty. Ostatnio definitywnie zakończyłam swój długoletni związek z maskarą Max Factor Masterpiece Max, gdyż po raz drugi kupując świeży tusz, trafiłam na obsypujące się g… Ale o tym napiszę jeszcze w innym poście.





Producent zapewnia, że jest to masakra pogrubiająca stymulująca wzrost rzęs.
Zgodzę się z tym, że pogrubia. Tusz jest świeży, dlatego też powiedziałabym, że nabiera zbyt dużo na szczoteczkę i skleja rzęsy u nasady. Nie przeszkadza mi to, bo mam zawsze pod ręką grzebyk z Inglota, ale – szczerze powiedziawszy – bez niego ani rusz! Może później będzie lepiej.
Wzrost rzęs? Ciężko stwierdzić. Używam odżywki, dlatego też u mnie może być w ogóle niezauważalny. Ale jeżeli ktoś z Was używał i ma większe doświadczenie, napiszcie na dole.



Szczoteczka.
Silikonowa, malutka, o krótkich włoskach. Właśnie te słowa najtrafniej ją opisują. Powiem szczerze – nigdy z takiej wcześniej nie korzystałam (albo kiedyś raz, kiedy się do niej zraziłam), dlatego po otwarciu tuszu byłam lekko przerażona. Cóż, postanowiłam się przyzwyczaić. Obecnie jest nieco lepiej, jednakże lubię, kiedy rzęsy na szczoteczce zatrzymują się nieco dłużej a nie zaraz uciekają. Wtedy można je bardziej „wyciągnąć” i podkręcić. Przy tej maskarze nie ma tragedii, ale dla właścicielek prostych rzęs, może być problem (moje są lekko podkręcone).

Trwałość i demakijaż.
Tutaj pozytywne zaskoczenie. Po pierwsze – przez wiele godzin się nie obsypuje! U mnie wytrzymuje nawet do 10h bez poprawek, czyli pełen sukces. Nie jest wodoodporna, nie rozmazuje się nawet przy wysokich temperaturach na zewnątrz. I teraz demakijaż. Tutaj jest masakra! Nie udało mi się jeszcze zmyć tego tuszu za pierwszym razem, zawsze domywam oczy rano, zanim nałożę nowy makijaż. Obecnie używam mleczka z AA, ale nawet micelarny Garnier nie daje rady. Jedyna korzyść – trwałość.


Efekt na moich rzęsach.

Wybaczcie, ale tego dnia nie wykonywałam makijażu i dlatego włoski z brwi sterczą mi we wszystkie strony. Jak widzicie, część rzęs mimo wszystko się złączyła (dobrze widoczne po drugim pomalowaniu u góry). Może trzeba by je dłużej szczotkować aż tusz wyschnie lub też tym grzebyczkiem minutkę przytrzymać. Zdjęcie na dole czarno-białe, gdyż po zobaczeniu na monitorze nie miało ostrości, to chociaż czarne rzęsy dobrze kontrastują z moją skórą i lepiej wszystko widać.

Podsumowanie i ocena.
Polecam tę maskarę. Uważam, że jest warta swojej ceny, spełnia swoje zadanie i – mam nadzieję – nie będę musiała jej szybko wymieniać na nowe opakowanie, bo zaschnie czy zacznie się kruszyć. Jedyne dwa małe minusy to za sklejanie rzęs u nasady (ale jednak nie zawsze!) oraz ciężkie domycie oka podczas demakijażu. Poza tym, jak najbardziej polecam, nawet osobom ze skłonnościami alergicznymi – jeżeli mi odpowiada i nie zrobiła krzywdy, u Was nie powinno być inaczej.

Punktacja: 5/6

1 komentarz: